Schody siΩ sko±czy│y. "Co teraz?
Ahaaaa." Na stole le┐a│a para rΩkawic i miecz. Maj▒c ju┐ pewne
do╢wiadczenie (mieli╢my w zespole kilka b≤jek) zaraz wypr≤bowa│em
bro±. W py│ obr≤ci│a siΩ ka┐da rzecz, kt≤ra stanΩ│a na mojej
drodze. To krzes│a, sto│y, lampy, lustra i inne rzeczy.
Wiedzia│em, ┐e zabiorΩ tΩ now▒ zabawkΩ ze sob▒. "Ch│opaki mi nie
uwierz▒!" "Dobrze wiΩc..." - zn≤w Ten g│os! "... ┐e zdecydowa│e╢
siΩ podj▒µ wyzwanie. Chod╝my wiΩc. W Twoich rΩkach spoczywa los
╢wiata. Ze snu budzi siΩ Dziecko Koszmaru. Musisz przywo│aµ
Mistrza Wiatru. Zosta│e╢ wybrany, aby rozbudziµ Jego si│y i
pokonaµ DzieciΩ Horroru. Nie spotkasz tu ludzi. Tutaj mo┐esz
wy│▒cznie zabijaµ, aby nie zostaµ zabitym." "Jak?!" By│em
zdumiony, przestraszony i sparali┐owany. Nie zdo│a│em
odpowiedzieµ. Pos│usznie doby│em miecza i w otΩpieniu,
spowodowanym tymi informacjami, uda│em siΩ w kierunku wskazanym
przez g│os. Wtedy mia│em ju┐ pewno╢µ, to by│ g│os kobiecy. Ta
wiadomo╢µ jeszcze bardziej nape│ni│a mnie lΩkiem. Ten g│os...
Moje nowe zadanie, nowy ┐yciowy cel. Wtedy by│em g│upi godz▒c siΩ
na to, teraz wiem, ┐e nie mia│em wyboru, przynajmniej w tamtym
czasie.
Moim wrogiem okaza│y siΩ bestie, nie zwyk│e paj▒ki lub myszy, ale
upiorne monstra, kt≤re w chwili nieuwagi, mog│y mi zrobiµ z g│owy
papkΩ. Atakowa│y chmar▒, w pojedynkΩ by│y za s│abe. Pocz▒tki
zawsze bywaj▒ trudne. Za ka┐dym razem w ┐yciu siΩ o tym
przekonywa│em. Tak by│o i wtedy. Nie obesz│o siΩ bez paru ran i
dra╢niΩµ. Mo┐liwe, ┐e blizny mam nawet teraz. Ale tylko mo┐liwe.
MuszΩ przyznaµ, ┐e radzi│em sobie ca│kiem dobrze. Sz│o g│adko.
Zdobywa│em nowe bronie, pojawiali siΩ nowi wrogowie. Tajemniczy
g│os pokazywa│ mi drogΩ. A┐ do pewnego momentu...
"Po co ja to robiΩ?" - zada│em sobie pytanie, biegn▒c po korytarzu
z odpowiednikiem shotguna na rΩce. Zatrzyma│em siΩ. Stan▒│em jak
wryty. Do mojej g│owy, do mojej psychiki dopcha│a siΩ my╢l, ┐e
robiΩ to dla nich. Dla ludzi? Dla zwyk│ych, szarych, nie
wy│amuj▒cych siΩ z przeciΩtno╢ci ludzi? Dla tych, kt≤rzy czcz▒
materializm? Przywi▒zuj▒ siΩ do ┐ycia, do tego co ziemskie, proste
i odra┐aj▒ce? Ludzi, kt≤rzy goni▒ w ┐yciu wy│▒cznie za pieniΩdzmi,
nie patrz▒c na innych ludzi? Oni nie patrz▒ na ┐ycie z perspektywy
tego, ┐e kiedy╢ wszyscy musimy umrzeµ. »e rozstaniemy siΩ z naszym
samochodem, telewizorem, domem. Oni wol▒ cieszyµ siΩ chwil▒,
przedmiotem. Nie wiedz▒, ┐e jedyn▒ prawdziw▒ warto╢ci▒ w tym
╢wiecie jest »ycie Ludzkie. Spo│ecze±stwem wzgardzi│em ju┐ dawno
temu, jeszcze zanim ten koszmar siΩ rozpocz▒│. Na widok masy ludzi
zachowuj▒cej siΩ i my╢l▒cej tak samo, wzoruj▒cej siΩ na
"normalno╢ci", obrzydza│o mnie. "Jak ludzie mog▒ byµ tak ╢lepi?!".
Nigdy nie siΩ nie dowiem. Moje przemy╢lenia wiele mi wtedy
wyja╢ni│y. Zrozumia│em, ┐e ╝le postΩpowa│em. "Nie. ªwiat nie jest
tego warty! Nie jest warty drugiej szansy. On nigdy siΩ nie
zmieni!" Postanowi│em to przerwaµ. Pierwszy raz w ┐yciu by│em
czego╢ pewien. Wiedzia│em, ┐e muszΩ z tym sko±czyµ.
Samob≤jstwo? Nie by│o o tym mowy. Taki spos≤b u╢miercania wcale mi
siΩ nie podoba│. Postanowi│em umrzeµ z rΩki wroga. Ju┐ dawno
marzy│em o ucieczce ze ╢wiata materialist≤w. Mo┐e spotka│bym
kiedy╢ kilku ludzi, kt≤rzy my╢l▒ podobnie jak ja. Ale tylko
kilku... wiΩkszo╢µ jest za╢lepiona. By│em ju┐ blisko kresu mej
podr≤┐y, gdy poczu│em b≤l. B≤l jakiego dot▒d w ┐yciu nie czu│em...
Gdzie jestem? Kiedy i kim jestem?". Pustka. Z mojego "ja" zosta│a
wy│▒cznie ╢wiadomo╢µ, bez cia│a. Otacza mnie ciemno╢µ. Jedyne, co
potrafiΩ, to my╢leµ, wspominaµ. Pomimo tego, co siΩ ze mn▒ sta│o,
jestem dumny z mojego wyboru.
Wiatr przesta│ wiaµ... jego podmuchu ju┐ nie poczujΩ...
A czy ╢wiat przesta│ istnieµ? Dalej siΩ zastanawiam... Nie wiem i
nigdy siΩ dowiem. |